Z rana wyspani i najedzeni pakujemy się do jeepa i ruszamy całą paczką na farmę za miastem. Chłopaki zabierają ze sobą kilku znajomych, oni są niesamowicie towarzyscy !! Młodzież nie ślęczy godzinami przed komputerem, ale po prostu ze sobą przebywa. Towarzycho to istna mieszanka kulturowo-religijna : hindusi, katolicy, punjabi i muzułmanie. Wszyscy z tej samej kasty, które mimo oficjalnego zniesienia dalej istnieją . Do jeepa zmieściło się 11 osób... ale to jeszcze nie max.
Jazda ok 3 h w jedna stronę to prawdziwy koszmar. Mumbaj jest zakorkowany, drogi podziurawione przez deszcze monsunowe, okropne spaliny, hałas trąbiących aut ( riksze, ciężarówki, auta, motory). Niestety znakiem do ustąpienia z drogi jest przeraźliwe, nagminne trąbienie, wiec w rezultacie wszyscy trąbią na siebie i wygląda to na konkurs pt “Kto ma głośniejszy klakson?”
Zanim dotarliśmy na farmę, odwiedziliśmy "posesję" jednego z kolegów - dość zaniedbana i opuszczona... ale w jakiś sposób piękna i urzekająca willa.
Potem zabrali nas nad zbiornik z pitną wodą, usytuowany na wzgórzu, gdzie wszyscy obecni oddali się rozywce w postaci skakania z mostka do wody, której chyba nie będę komentować. W każdym razie ja się nie skusiłam na kąpiel..
Sama farma świetna z tysiącem palm i kipiących soczysta zielenią roślin, obsługiwana przez kolejnych służących. (Po jakimś czasie człowiek zaczyna się przyzwyczajać, że ma wszystko podane pod nos). Zbyt wielu roślin uprawnych nie mają i właściwie żadnych zwierząt, ale ku mej wielkiej radości zobaczyłam jak rośnie ryż i banany. Czasami gdzieś można wypatrzeć kobrę ( lub być zaatakowanym!).
Młodzież ma jednak podobne upodobania do naszych polskich, czyli posiadówki zaprawiane alkoholem, ale w ich przypadku w małych ilościach, bo głowy mają raczej słabe. Popularna są drinki vodka + cola, jako jedne z tańszych, bo piwo jest dość drogie. ( W Mumbaju na topie jest również “Hukka”- faja wodna, której można spróbować w jednym z licznych barów). Po drinkach i obiedzie czas na kolejną wodną rozrywkę - pływanie w płytkiej, błotnistej rzece i obrzucanie się błotem.. beztroska totalna..
Moje samopoczucie przez parę pierwszych dni było niezbyt dobre. Muszę przyznać, że aklimatyzacja jest dość trudna dla organizmu, wysokie temperatury i zmiana czasu totalnie wykańczają. Człowiek jest w lekkim amoku, jakby był w półśnie. Dochodzi do tego szok kulturowy, jest to przeniesienie w zupełnie inny świat. Dodatkowo świadomość różnych chorób jakie panują w Indiach stawia organizm w stan gotowości. Ja w pierwszych dniach zwyczajnie bałam się brudu, bakterii itd... Po jakimś czasie przeszło mi całe przewrażliwienie, ale z zachowanie m dostatecznej higieny, typu bardzo częste mycie rąk. Do tych wszystkich zmian otoczenia przyzwyczaiłam się dopiero po jakichś dwóch tygodniach.