Dzisiaj w domu Alexów świętujemy Onam - święto uznawane przez 3 religie w całych Indiach - hinduizm, katolicyzm i islam. Obchody tego święta trochę przypominają mi polskie dożynki. Onam to przywitanie króla Mahabali, który rządził w stanie Kerala wieki temu. W sanskrycie nazwa tego święta brzmi Onasadya.
Tradycja w Mumbaju i głownie w Kerali jest święto na cześć krola Kerali. Każda rodzina, bez wzgledu na wyznanie spotyka sie wraz z przyjaciolmi. Wszyscy ubrani sa w nowe, odwswietne biale stroje, które otrzymują w prezencie od starszych od siebie. Kobiety noszą sari, mezczyzni dhoti - chustę na biodra. Wejscie domu dekoruje sie kwiatami i spozywa sie tradycyjna kolacje - siedzac po turecku na podlodze i jedzac potrawy wylozone na ogromnym lisciu drzewa bananowego. Przykładowe potrawy : avial, kalan, thoran, sambar, pappadam, kheer.
Ja jako jedyna moglam zalozyc inny kolor sari, jako ze taka przyjemnosc mam pierwszy raz. Wybralam jedno z sari Sary - jak sie okazalo jej najdrozsze sari wyszywane zlotymi nicmi. Siedzenie w takim sari jest dosc skomplikowane, bo ciezko sie niewybrudzic jedzac rekami a jeszcze trudniej jest wstać bez dotykania ubrania, ktore sie przydeptuje. Tradycyjne indyjskie jedzenie smakuje wyśmienicie!
Po kolacji poszliśmy zwiedzić świątynie Harry Kryszny - przepiekna budowla z białego marmuru, bardzo czysta i lśniąca, kontrastująca z brudem ulicznym. Potem poszliśmy do piętrowej świątyni hinduistycznej. Wyjechaliśmy windą (!) na najwyższe siódme piętro i potem piętro po piętrze schodziliśmy oglądając posągi różnych bóstw. Na jednym z pięter musieliśmy uczestniczyć w modlitwach, gdzie podobnie jak w świątyni Harry Kriszny wylano nam na rękę jakąś dziwna substancje o zapachu tanich perfum, którą wypija się jednym haustem.