To miasto nazywane jest indyjską wenecją, bo położone jest nad jeziorem z pałacem na środku. Chyba nie będę mówiła o naszym rozczarowaniu, gdy zobaczyłyśmy wielkie, zazielenione, zakiśnięte i zaśmiecone bajoro, po prostu pokażę wam mine Gąsiora na zdjęciu :). Na szczęście wieczorem miasto nabrało uroku i ciasne uliczki zachwycały.
Zaszalałyśmy i zażyłyśmy po 2 lecznicze masaże u Hindusa Raju. Kosztowna sprawa, ale naprawde warto! Raju ma 52 lata i od 5 roku życia uczył sie sztuki masażu od swojego ojca, łączy kilka rodzajów masażu. Jest też specjalistą od chorób kobiecych i mówi, że wyleczył już wiele kobiet -zarówno hindusek, jak i Europejek.
Przekonał nas do sesji wymieniając nam co i gdzie nas boli na podstawie krótkiego badania punktów na rękach i ramionach. Z niczym się nie pomylił! Po masażu nasze ciała zostały zbalansowane i muszę powiedzieć, że dzięki temu ja - chorowitek nie miałam żadnych problemów zdrowotnych na trekingu i az do dzisiaj jestem zdrowa ( a jest 7 maja 2009 gdy uzupełniam tą relację).
Wieczorami z okazji święta (uzupełnię nazwę) na ulicach rozbrzmiewała muzyka z głośników, tańce, tysiące kolorowych sari, lampiony i wiszące ozdóbki. Świetna zabawa taki taniec z pałkami drewnianymi, którymi się udarza w określonym rytmie. Wciągnęli nas do tańca i szybko załapałyśmy rytm.. i wszystko przestało być ważne na tą chwilę: czas, pieniądze, kolor skóry, wyznanie...
A poza tym to spotkałysmy naszą kolezanke Pauline, tym razem w akompaniamencie jej przyjaciółki Ani :)